Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Barona niecierpliwość ta podniecała do złośliwego wyskoku.
— Ani trochę — odparł obojętnie, skubiąc swój mizerny, nieokreślonego koloru zarost.
— Wybadałeś księcia Leona?
— Względem czego?
— No, względem jego zamiarów co do mnie.
— Czyli — kiedy cię myśli pojąć za żonę?… Moja piękna pani siostro — niepotrzebny trud. Holszańscy tak wiele mają na sobie pleśni nazbieranej przez wieki, że w podobnych kwestjach nie kierują się swoją wolą. — Potem wycedził powoli: — W statutach ich państwa i dynastji są zapewne wymienione rody, z któremi im wolno się łączyć. Przywdziej żałobę. Dostąpiłaś raz tego szczęścia — i musisz na tem poprzestać. Na Lwa czeka inna księżniczka.
— Mais je veux l’avoir — te dis-je! — syknęła.
— Aby ci przypominał tego idjotę Alfreda?
— Jakiś ty teraz dowcipny! Obywałeś się bez przymiotników, gdyś u tego idjoty czerpał pełną garścią dla swoich metres.
— Bardzo byłem i jestem logicznym — jak widzisz. Teraz, gdy mi się sprzykrzyły kobiety, a Alfred się zabił, mogę o jednych i drugim wyrazić swój sąd. Wiesz przecie, że nekrologi piszą się po śmierci.
— Frère, point de plaisanterie! Pytam cię stanowczo, co będzie ze mną teraz?
— Z tobą? Zrobisz, co ci się podoba. Ponieważ zaś uważam, że ci mocno podobał się Lew, będziesz się z nim bałamuciła. Ostrzegam cię tylko przed argusowym wzrokiem regentki księżny. Jak uważałem z rozmowy przy cygarach, twój brat mężowski zna