Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swego stanu. Ja teraz odejdę. Słowa moje weź pod namysł głęboki. Ufam, że jutro wstaniesz inny, urojenia te raz na zawsze odpędzisz... Jutro o południu matka będzie oczekiwała twej odpowiedzi. Przynieś ją sam i dobrą!... No, odwagi i spokoju, Lwie! Cóż — zgoda?
— O południu będę u matki — odparł młodzian lakonicznie.
Proński ścisnął jego dłoń i wyszedł zupełnie o dobry skutek swej misji dyplomatycznej spokojny.
Tej nocy nie spała księżna matka, targana niepokojem, gniewem i rozpaczą pychy.
Chwilami tak nienawidziła tego syna, że prawie życzyła, aby wytrwał w uporze i zmarniał potem. Użyje wtedy wszystkich sił, aby mu życie zatruć, istnienie uczynić niemożliwem. Podniesie przeciw niemu wszystkie swe wpływy i stosunki: zabije go w opinji.
Potem strach własnego upokorzenia wobec książąt Caraman-Capet’ów ćmił wściekłość. Co za hańba, być zmuszoną wyznać, że to nie ona rządzi w rodzinie, że syn zamiar jej odrzuca! Co za hańba tłumaczyć się, być ośmieszoną i lekceważoną!
Potem jaśniejsze nachodziły ją obrazy. Syn upokorzony przyjdzie, przeprosi i ulegnie, a ona triumfować będzie i w żelazne go weźmie ręce. O! zapłaci on jej za ten wieczór!
Nazajutrz wstała bardzo wcześnie i ranek spędziła w niedającem się opisać rozdrażnieniu.
Książna Idalja złośliwemi słowy jątrzyła jej ranę. Księżniczka Lawinja, za niestosowne zachowanie się otrzymała tak cierpką uwagę, że się nie pokazywała.