Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nietylko w pojęciach, ale w faktach! — przerwał gwałtowanie Leon.
— Nie poznaję cię, mój drogi! — obrażony już rzekł Proński.
— Mój wuju! Zdaje mi się, żem nie stworzony był na arystokratę, jakem nie był na odpowiedzialnego dziedzica rodu. Za słabym na jedno i drugie i obowiązkami teraz zupełnie złamany. Noszę je siłą przyzwyczajenia, ale więcej już znieść nie zdołam i stanowczo się uchylam.
— Nie możesz się uchylać. Noblesse oblige, i, mój drogi, los rzucony! Nie narazisz przecie matki na upokorzenie, a siebie na pręgierz wobec całego świata. Zastanów się. Wiem, że po namyśle przyznasz nam słuszność.
— Nie, wuju! Ja do namysłu miałem dość czasu; pięć lat. Zresztą przyjmuję na siebie wszelką za czyn mój odpowiedzialność.
— Zwarjowaleś! — wybuchnął Proński. — Więc się dotąd kochasz w jakiejś pokojówce i dla niej stawiasz na kartę wszystko?
— Wuju, pokojówką nazwała ją matka. Doprawdy, pokojówkami u niej niegodne być wszystkie nasze panie, a jam przez pięć lat nie znalazł nad nią piękniejszej... i takiej.
— Powiedzże wreszcie, gdzie się to cudo gnieździ i jak się nazywa? Twój zapał mnie się udziela.
— Panna Grzymalanka mieszka dotąd przy bracie, o trzy mile od Holszy, we własnym majątku.
— Siostra Grzymały, waszego plenipotenta! Wiem, wiem. Jego znam. Aha! to ona — ta mała, co czas jakiś była w Holszy lektorką! Aha! to wtedy — uhm!