Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie lubiła szwagierki, pięknej Idalji, a nadewszystko nie lubiła małżeństw bez miłości i skandalu. Drżała z chęci, aby Leo odmówił, dla dogodzenia jej gustom awanturniczym.
Leon przez pół już zrozumiał. Rozporządzono się nim bez wiedzy i woli, a teraz matka zawiadomiła o tem rodzinę i sprawę tę wytaczano publicznie, ufając, że on właśnie dla uniknięcia skandalu podda się i ulegnie. Ale on w tej chwili poczuł, że godzina jego odwetu przyszła i rozgoryczony poprzedniemi myślami, wcale o poddaniu się nie myślał. Obraza dawna i zapamiętałość rodowa zagrały w jego piersi. Aż się zdziwił, jakie tam zawrzało życie.
— Przepraszam wuja — rzekł — zachodzi tu zapewne grube nieporozumienie. Ja się nie myślę żenić ani teraz, ani kiedykolwiek! Zażartowano z wuja!
— Zażartowano! Cha! cha! Twoja matka nie żartuje nigdy, mój drogi.
— Moja matka? — tonem zdumienia powtórzył, podnosząc na nią oczy spokojne, a tak twarde, że nagle przestała się uśmiechać, zbladła i widząc, że go nie podejdzie słodyczą, przybrała zwykły ton despotycznej monarchini.
— Nie żartowałam. Twoje małżeństwo z księżniczką Caraman-Capet było rzeczą zdawna ułożoną. Teraz uczyniłam krok ostatni — życzenia nasze przełożyłam jej matce i otrzymałam pomyślną odpowiedź. Jutro masz się osobiście przedstawić. Zresztą to tylko forma — o związku tym wie cały Paryż arystokratyczny — i wiedzą też u nas w kraju. Uwagi twoje są zupełnie niestosowne w tym razie.
Leon do krwi zagryzł usta, aby nie wybuch-