Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nać. Czuł w sobie zupełnie plebejuszowski gniew i wściekłość.
— Uwagi, acz niestosowne, raczy matka przyjąć jako moje ostatnie zdanie w tej sprawie. Żałuję, że mnie o to wcześniej nie spytano. Oszczędziłoby to wielu nieprzyjemnych wyjaśnień.
— Twoje zdanie? Nie słyszałam go.
— Że się ani teraz, ani kiedykolwiek żenić nie myślę.
— Ach, fe! Postępujesz, jak błazen! — fuknął wuj oburzony.
Ciotka Lawinja zacierała ręce pod stołem.
Leon wstał i zwrócił się do księcia:
— Moja matka nie żartowała zatem, ale tylko zapomniała, żem wobec niej samej złożył słowo honoru pozostania w bezżeństwie. Wtedy wymagała tego ode mnie; teraz żądać nie może, bym słowu swemu nie sprostał. Postępuję, wuju, jakem obowiązany sobie i rodowi memu.
Proński i obie panie pytające oczy zwrócili na księżnę.
Ta z bladej stała się purpurową. Tak jest: zapomniała. On wtedy nie był przecie dziedzicem i być nim nie miał; czyż dbała i myślała o tym głupim epizodzie!
Wstała i ona też i spiorunowała syna wzrokiem.
— Zapominasz i ty, żem wtedy ciebie uratowała od śmieszności i hańby... od wstrętnego mezaljansu z moją pokojówką, czy coś podobnego.
— Zatem matka wymówiła teraz to, czego się zobowiązała nigdy nie wymówić. Nie potrzebujemy więc bawić się w dwuznaczniki. I owszem. Poko-