Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wista! Zamiast kupować, natychmiast zawiadomię księcia.
— Albo to panu książę uwierzy? Powie Butnerowi. Szelma się wyłga i nowy wróg przybędzie. A dębinę kupi ktoś inny.
— Horrendum! Co się tam dzieje! Toć to ruina!
— E — nie, proszę pana. Stanie Holszy dla nich wszystkich. Te tysiące przecie nikomu z naszych dobra nie robią — idą za granicę. Toć jedno, czy do Niemiec pójdą, czy gdzieś dalej. Jedno, czy kniaź je na kochanki roztrąci, czy Szwab za nie w swoim kraju drugą taką Holszę kupi.
Grzymała na ten logiczny argument nic rzec nie potrafił; Gabrynia, nożem do papieru, kreśliła po stole arabeski.
— Proszę pana, o drzewie tem warto pomyśleć. Żydom Butner nie sprzeda, bo ich nie cierpi, a z obywateli jeden tylko Chrucki ma ochotę, ale mu pieniędzy nikt nie pożyczy.
— Kopko, mówiłem ci że to złodziejstwo; pocóż znowu wracasz do tej sprawy? Powiedz lepiej, co tam u ciebie słychać?
Kopko gospodarował w majątku teścia Grzymały.
— Wszystko dobrze, tylko niechby pan przyjechał. Młody pan Wiktor zawczoraj przyjechał, a dziś już dwa cugowe sobie konie kupił i na naszym owsie postawił. Furmana też przyjął i tak się tam rozbija po dziedzińcu, jakby nas nie było. Owsa w tym roku mało.
— Dobrze, przyjadę! — posępnie mruknął Grzymała.