Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

syren czy nimf, która znudzona zaklętą na ścianie pozycją, zstąpiła między żyjących, ubrała się modnie i rozłożyła rozkosznie, z mocnem postanowieniem zamiany swej roli widza na daleko dla niej stosowniejszą — aktora.
Panowie się spóźniali.
W gabinecie tureckim, wśród dymu wirginji i odurzających wonnych cygaret, zrzucili też na krótką chwilkę przymus towarzyski, zdjęli maski słodkiej galanterji i o ile umieli — byli sobą.
Najstarszy towarzysz przy obiedzie matrony — jej brat, a wuj księcia Lwa — mężczyzna jeszcze piękny, pomimo siwiejących włosów (były wyśmienicie uczernione) i okazały pomimo sztywnego chodu i nóg ociężałych, rozparł się w fotelu, i usadowiwszy obok siebie siostrzeńca, ściągał z niego kawalerski egzamin.
Baron Amadeusz, brat księżny Idalji, założywszy monokl w oko, z rękoma w kieszeniach spodni, słuchał rozmowy, dorzucając niekiedy pieprzny dwuznacznik.
Hrabia Maszkowski usiadł konno na krześle, łokieć wsparł na poręczy i ściskając kolanami drewnianego wierzchowca, używał sportowej «iluzji», pokrzykując czasem po angielsku.
Kilku nieodzownych lokajów czatowało u drzwi.
Oczy ich bystre spoczywały ciągle na delikatnej i szczupłej postaci księcia Lwa, który narkotyzując się nadzwyczaj aromatycznym, damskim papierosem, wytrzymywał szermierkę z wujem, ze zwykłą sobie, trochę smutną powagą.