Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znaję panu ścisłość rozumowania i wykształcenie, o którebym go z pozoru nie posądzał. Owszem przyjemnie mi jest czasem posłyszeć trafną uwagę.
— Czuje się książę w położeniu monarchy, zwiedzającego incognito kraj i słuchającego z ust żebraków sądów na swe rządy.
— Mniej więcej doznaję takiego wrażenia. Spytam więc pana, cobyś na mojem stanowisku czynił?
— Za nichym nie przyjął stanowiska księcia.
— Może pan masz słuszność, ale radbym posłyszeć powód odmowy tronu — dodał żartobliwie.
— Nie zniósłbym tylu obowiązków, ani czuł się godnym i na siłach dźwigania takiej odpowiedzialności.
— Odpowiedzialności — jakiej?
— Przed Bogiem, ludźmi i własnem sumieniem. Po dziennej pracy nocebym miał bezsenne z troski i niepokoju, czym czego nie zaniedbał, nie opuścił. Nie stałoby mi godzin, ani lat i nie wytrzymałoby ciało duchowi, a umierając, spokojubym nie miał przed sądem bożym. Bo myślę, że nie za siebiebym jednego odpowiadał, ale za setki ludzi, którzy za życia zwali się mymi podwładnymi, sługami, narzędziami... Nie — z całą świetnością, chwałą i miljonami nie wziąłbym doli księcia — ja najbiedniejszy i najnieszczęśliwszy z ludzi... Na to, by temu podołać, trzeba albo się księciem urodzić, albo szczególniejsze mieć namaszczenie.
— Zapewne! — krótko odparł Leon.
Była to dziwna rozmowa i epilog awantury.
Po chwili człowiek znowu się odezwał:
— Dzisiaj byłem i ja na sądach; słyszałem potem, co mówiono. Kiedym księcia zastał u tego drzewa,