Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że w okolicy tej niedawno przebywam, stosunków nie mam żadnych, najmniejszego powodu do zemsty nie dałem nikomu.
— Zapewne. Ale gdy kogo zły pies skaleczy, krzywd swoich poszukuje na właścicielu zwierzęcia; gdy narzędzie lub machina zabije człowieka lub zdruzgoce budynek, odpowiada technik lub mechanik.
— Wedle pańskiej teorji niezazdrośnyby był los posiadaczy, kierowników i właścicieli.
— Ja go też nie zazdroszczę! — głucho odparł człowiek.
— Szczęściem, że prawa inaczej na tę rzecz się zapatrują i rozbój nazywają rozbojem.
— Nazywam tak i ja. Jest to nawet rozbój strasznie zuchwały na osobie księcia samego, i pierwszybym sądził i karał. A jednak ani sąd, ani kara nie przekona mas, której wszelkiej władzy dają za pierwowzór i przykład pierwszą, jaką była na świecie — ojcowską.
— Daleko pan sięga. Przypomnę tylko, że już z dwóch synów pierwszego ojca, jeden był bratobójcą. Władza ojcowska nie nawiele się zdała i z konieczności przyjąć musiała inną formę. To pewna, że ja jej nie wskrzeszę dla dwóch zbójów, którzy mnie dzisiaj opadli, za to, że zapewne nie pozwolił im mój rządca na kradzież mego dobra lub inne nadużycia.
Nieznajomy głowę nisko skłonił i zdawał się namyślać.
— Nie wskrześnie też ona — rzekł po chwili jeszcze cichszym i smutniejszym głosem. — Wiele rzeczy tak nie wskrześnie, złością ludzką pobi-