Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cam klątwę na moje dobre chęci i ofiary. Książę ich nie umiał cenić, a jeśli kiedy oceni, będzie po niewczasie. Nie wrócę tu nigdy, nigdy!
Potem niepohamowanym potokiem z ust jej rzuciły się groźby i błagania, obietnice i szyderstwa. Światową maskę poszarpała namiętność, poszarpał zawód kobiety płytkiej, próżnej i zapalczywej.
Rozstali się śmiertelnymi wrogami.
Znalazłszy się wreszcie na osobności, Leon był wyczerpany ostatecznie, z szalonym bólem głowy i gorączką. Rzucił się na posłanie, niezdolny oczu otworzyć, ani się poruszyć.
Za kilka godzin zwycięstwa człowieka, książę sowicie zapłacił.
Był to żywy przykład owych pajęczyn, które Grzymała tak łatwo myślał potargać, a których Leon zaledwie dotknął niebaczną ręką.
Przykład był tak żywy i bolesny, że książę się wzdrygnął i przeraził.
Teraz triumfował książę nad człowiekiem, triumfował wstręt do scen, strach przed światem, upodobanie w spokoju i ciszy, brak woli i sił w organizmie.
Ten jeden dzień wyczerpał go i roznerwował; czuł, że drugiego podobnego nie zniesie.
Drugi też podobny nie nastąpi nigdy.
Zaprzysiągł to sobie uroczyście i przysięga ta uspokoiła go nieco, dając mu punkt oparcia. Teraz człowiek znów był zgnębiony na długo.