Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I owszem, ciotko, sam pierwszy będę słuchał z zajęciem, jak kartki «Dekameronu».
— Pytam ostatni raz: opowiesz?
— Nie mam nic do opowiedzenia.
— Zobaczymy!
I odeszła urażona śmiertelnie; ale nie na tem był koniec. Z tronu swego skinieniem wezwała go matka.
— W następną sobotę wyjeżdżam z Izą do Paryża. Zachowanie twoje czyni mój pobyt tutaj niemożliwym. Jutro odwiedzę sama hrabinę Maszkowską, by ją za uchybienie przeprosić. Dobrze wychowanym jest hrabia, że cię za dzisiejszy skandal nie wyzwał. Holsza nie miała dotąd podobnego tobie pana. Czy masz zamiar zawiązywać więcej podobnych stosunków? Proszę, aby to się stało po moim wyjeździe. Nie zwykłam widywać komunardów w moim domu.
Książę skłonił się w milczeniu.
— Księżna Idalja ma zamiar także stąd wyjechać. Zostawimy ci wolne pole do demokratycznych popisów.
Nastąpił ponowny milczący ukłon, a ze strony księżny uwalniający ruch ręki, której tym razem Leon nie pocałował.
Ale wrażenia tego dnia jeszcze nie dobiegły kresu. Na terasie, gdzie książę przez chwilę samotny palił cygaretkę, znalazła go bratowa.
— Wyjeżdżam stąd. Książę mnie wypędza! — szeptała namiętnie i wściekle zarazem.
— Ja, księżno! A to w jaki sposób?
— W jaki? Zatem dla romansów księcia ja mam tu być widzem, czy osłoną! Wyjeżdżam i rzu-