Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi wcale twej dzisiejszej — że się wyrażę względnie — fantazji.
— I mnie to nie wystarcza — śmiejąc się, dodała ciotka.
Leon oczy podniósł na matkę i przez sekundę spojrzenia ich, równie silne, starły się.
— Powiedziałem wszystko w tej kwestji — rzekł z nadzwyczajną grzecznością i uszanowaniem.
Księżna matka umilkła, nieco bledsza tylko, zresztą niewzruszona.
— Tego Grzymałę pamiętam! — zaczęła z kolei księżna Idalja. — Zastałam go za przybyciem, i poznałam wkrótce. Namawiał Alfreda do skasowania dworskiej kapeli, marnych kilkunastu ludzi, chciał ograniczać ilość służby i koni. Były to jego sposoby podnoszenia dochodów, które przy jego rządach malały z roku na rok. Zakończył tem, że na żądanie pieniędzy, odsyłał księcia do mnie, dowodząc, że z moich kieszonkowych pieniędzy zapewne wybrukowałam salony. Za to wyleciał nareszcie, to zwyciężyło niewytłumaczoną dla niego słabość Alfreda... Dowiedziano się potem, że folwarki wydzierżawiał swoim krewnym, fabryki zostawiał niewypłatnym łotrom i bankrutom, a w enklawie Sumorokom pozwalał na bezkarne zuchwalstwa, z powodów erotycznej natury. Gust księcia jest co najmniej oryginalny.
— Ja znam innego Grzymałę. Tego może nie zna księżna. Zresztą gust księżno: chacun a son vilain!
Widocznie niezadowolona sztywną odpowiedzią,