Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeszcze nie przeglądał i przyznam się, że nie prędko to uczynię. Skargi wywołałyby śledztwo, a śledztwo zmusiłoby mnie dłużej i częściej widywać się i rozmawiać z rządcą. To zaś przechodzi moje siły.
Grzymała głową potrząsnął, ale nic nie powiedział.
— Szanowna pani oddaje się muzyce? — spytał Leon.
— Ja — o nie! Nerwy moje nie znoszą fortepianu. Lubię cichość i spokój, dwie rzeczy, których właśnie nie posiadam; trafiłam na wbrew przeciwne usposobienie w moim mężu i ulegać muszę.
— Nerwowe cierpienia bywają zatem bardzo do siebie niepodobne. Mnie, znerwowanego doszczętnie, muzyka właśnie leczy.
— Ja nic nie wiem, co nerwy — wtrącił Grzymała — ale doznaję przy grze Gabryni — żem silniejszy.
— Mój Boże! Jeżeli ci może braknąć zdrowia i siły! — lekceważąco syknęła pani
Leon przedewszystkiem podziwiał, że mu nie braknie cierpliwości.
Rozmowa się urywała. Książę roztargniony, uważał na każdy szelest i ruch domu. Czy też nie pokaże się więcej Gabrynia i on odjedzie, nie zobaczywszy jej, nie pożegnawszy?
Zwlekał z odjazdem, chociaż etykietalna godzina dawno minęła i wyczerpały się wszelkie przedmioty rozmowy.
Grzymała wreszcie powstał.
— Książę zapewne raz pierwszy jest w domu szlachcica. Może książę ciekaw, jak wygląda jego sad i dziedziniec, jak on żyje i gdzie pracuje.