Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— «Teraz po szczenię napowrót do zamku! — ryknął Sumorok.
«Ale nikt już go nie słuchał, pierzchnęli wszyscy, rzucając konie, pochodnie, cepy, kosy, siekiery ohydą i strachem nieprzytomni.
«Ale szczenięcia owego — synka kniaziowskiego nie znaleziono na zamku. Kozak dworski, chłop z Krasnych Sadyb, Laszko, w ostatniej chwili bunt przeczuł. Już pana ostrzedz nie było czasu, więc tylko dziecko pochwycił, tylnemi drzwiami do ogrodu umknął, konia dopadł i jak wiatr pognał do Zabuża Maszkowskich, po ratunek.
«Tak-ci to chłopię przy życiu zostało, a był to kniaź Stefan, pradziad teraźniejszego dziedzica.
«A przecie Sumorokowie i wtedy nie zginęli, pomimo że po uśmierzeniu buntu ów morderca na tejże Karawice, przy zgliszczach duszę wyzionął. Ze skóry mu pasy darto i łamano kości kleszczami na przykład innym.
«Znajduje się to nazwisko znowu w papierach i historji holszańskiej po latach. Nie proces już to jest, ale konanie. Trzymają się jednak zawsze ziemi, korzystają z wojen, przewrotów, zmian, powracają uparcie do dworu, w którym nikt osiedlić się nie chce.
«Kniazie ich tolerują — może o nich nie wiedzą.
«Dopiero przy schyłku życia dziad obecnego dziedzica podnosi swą moc na szlachtę, otrzymuje znowu wyroki. Otrzymuje, ale ich nie wygania. Sumorokowie trafiają do księżny, małżonki jego, niewiasty wielkiej dobroci, i ta wzruszona ich nędzą i pognębieniem, wstrzymuje wykonanie wyroków...»