Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kopy groszy wnosili do Holszy, a kniazie odsyłali je, nie tykając, do klasztoru Bazylianów w Czartomlu.
«Opamiętała obie strony ta krew może, a może powszechne klęski i boje.
«Proces wznawia się w r. 1700-ym. Wziął go w swe ręce jurysta kniaziowski, Pietraszka: prowadził, złotem i wpływami drogę sobie ścieląc, Filip kniaź na Holszy. Ten zawziętości i uporu rodowego pełne miał serce i ślub uczynił, że wina ani miodu nie tknie, dopóki Sumoroków nie pognębi.
«Odtąd rozpoczęły się szlachty porażki. Pietraszka, jak pająk, obmotał ich, zbiedzonych i zmarniałych. Zresztą bronić się i osłaniać nie mogli skutecznie, gdyż dwóch dokumentów kniazia Lwa nie mieli już w posiadaniu. Nie wiadomo, czy zgorzały w pożarze dworu, czy je podstępnie usunięto. Książęta wygrali sprawę. Sumorokowie nie ruszali się z ziemi. Upadli, a przecie nie ustąpili. Czy książę Filip, triumfem syt, wspaniałomyślność swą im okazał, czy sprawami innemi zajęty o nich zapominał, dość, że pomimo wyroków zostali w dworcu, który chatą był w porównaniu z dawnym: zostali przy ziemi, która wąskim klinem wrzynała się w holszańskie pola, a była wyjałowiona, dzika, wyssana kosztami procesu. Wtedy Sumorokowie zupełnie spodleli. Zniknęło ich imię z szeregów wojskowych, z kart historji powiatu, ksiąg parafji nawet. Nikt o nich nie słyszał, nie wiedział, nikt ich nie spotykał. Żyli po swojemu, jak wilki w legowisku.
«Co czynili, okazało się w pół wieku zaledwie, i oto znowu czerwona od płomieni i krwi wystąpiła karta w tej trzywiekowej walce.