Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

«A był przy nim tylko syn młodszy, ojcowskiej popędliwości dziedzic, gdyż starszy przy wojsku bawił. Ten tedy młodszy, Andrzej Holszański, żalem i gorączką ogarnięty, rodzica miecz uchwycił z martwej ręki i wybiegł, wołając: «Jelita ich będziesz miał ojcze!»
«Na podwórzu dworzan zwołał, na konie wsiedli i polecieli. Na dworcu nikt się napadu nie spodziewał — na bezbronnych wsiedli. Służalcy pijani byli i ślepi — wywlekli Sumoroka, żonę jego, dzieci, przytroczyli do konia i u owego młyna wszystkich srodze pomordowali. A w tym impecie, czeladź też porżnięto, podpalono dworzec, gdzie się też ślepa matka Sumoroków upiekła.
«A bawił wtedy u rodziny mnich-brat, i temu się udało wymknąć niepostrzeżenie i chłopaka jednego uprowadzić. Z tym ostatnim w klasztorze się zamknął i tam go chował w tajemnicy.
«A po owym zajeździe i mordach, gwałt powstał niesłychany. Na pogrzeb rodzica starszy syn zjechał i sam pierwszy sąd uczynił. Słudzy gardło dali, a kniaź Andrzej musiał z Rzeczypospolitej uchodzić i gdzieś na obczyźnie żywota dokonał.
«Ziemi Sumoroków nikt tknąć się nie ośmielił, tak krwią niewinną ociekła; nie rzekł też nic kniaź, gdy z klasztoru ów sierota Sumorok wyszedł i na zgliszczach znowu się usadowił.
«I znowu przez dwa pokolenia cisza głucha, a straszna tajoną nienawiścią, trwała między dworem i zamkiem.
«Z okresu tego dokumenta rodowe wzmiankują tyle tylko o Sumorokach, że daniny i owe cztery