Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

«A ów Sumorok trzeciego dnia z ran Bogu ducha oddał, na zamku w Holszy.
«Kniaź Lew przysługi pamiętny, pytał go w skonania godzinie, czegoby sobie lub swoim życzył? A ten dla żony swej brzemiennej o kęs ziemi prosił, a dla synaczka, gdyby się urodził, kniaziowskiej opieki. Tedy książę — gdy spokój wrócił — rozkazał na owem miejscu boju dworzec zbudować dla wdowy, tam ją osadził, opatrzył, a synka, pogrobowca, sam do chrztu podawał i tę mu ziemię wydzielił, wokoło onego dworca, żeby go karmiła aż w męża urośnie. Nie powiedział: na wieki, ani do śmierci, ale aż w męża urośnie Sumoroka syn. Taki dokument dał wdowie.
«Gdy zaś ów lat doszedł i do zamku na dworzanina, jak ojciec, stanął — tedy prosił kniazia by ziemię ową i dworzec matce w dożywocie puścił: a niebawem żonę pojął i znowu prosił, żeby zeń niewiast nie rugowano.
«A kniaź znowu dokument dał, żeby niewiasty Sumoroka spokojny żywot w dworcu wiodły i by im nikt przeciwieństwa nie czynił, — i tę wolę swoją synowi własnemu zostawił.
«Wzrosło tedy na dworcu Sumoroków pokolenie drugie. Ziemi i lasu nikt im nie bronił, rozrodzili się, rozsiedli, powoli zagarnęli długi pas roli, coraz głębiej wdzierali się w puszczę, coraz się stawali możniejszymi.
«W trzecim pokoleniu już dawali do zamku dziesięciny i daniny i za przybraną ziemię obowiązali się rocznie do skarbca płacić kóp groszy cztery,