Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przed parą tygodni miałem przyjemność poznać Bazylego Sumoroka we własnej osobie. Wystąpienie jego nie było bynajmniej gojącem rany.
— Może książę zmieni zdanie, gdy ten rękopis odczyta. Czego braknie, bieżące czasy, ja opowiedzieć mogę.
— I owszem. Mam nadzieję zobaczyć się z panem niebawem pod pańskim dachem. Tymczasem wdzięczen panu jestem za odwiedziny.
Ścisnęli sobie dłonie i rozstali się na progu biblijoteki.
Książę potem do okna podszedł i oddalającego się oczyma przeprowadził. Potem długo jeszcze na ruiny spoglądał.
Wreszcie z zadumy się otrząsając, spojrzał na zegarek i manuskrypt w ręku zważył.
— Sądzę, że mam zapełnione trzy bezsenne noce — szepnął idąc ubierać się do obiadu.