Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale ręka księcia na Holszy i Czartomlu jest ręką niewolnika.
— Nie mogę do nowego tytułu nawyknąć i zawsze mi się zdaje, że mówię do dawnego młodszego księcia — zaśmiał się Grzymała.
— I masz pan rację. Własne swoje uczucia zachował Lew Holszański i tych nie poświęci nowym stosunkom, ani zmieni w żadnej okoliczności. To jedno przeżyło mnie!...
— Da Bóg życie! — dodał Grzymała.
Książę uczynił ręką ruch zupełnego lekceważenia, pogardy i obojętności.
— Opowiedz mi pan cośkolwiek o sobie — rzekł, podając gościowi papierosa — i o swoich — dodał ciszej.
— Ktoby tam księcia nużyć chciał taką opowieścią! Jedzie się biedą zaprzężoną w kłopot, a popędza potrzebą. Takie nas wszystkich życie.
— Było panu ongi lżej w Holszy?
— Nie, bom widział, że pracuję, jak niewolnik, ślepo. Bom zabijać musiał człowieka w sobie, czynić wbrew chęciom i celom, a słyszeć wokoło skargi... Skargi i teraz słyszę, ale te mnie choć bolą, nie odbierają woli — bo wiem, żem w duszy praw.
— Nie sądziłbym, żeś pan tak cierpiał wtedy. Byłeś uosobieniem pogody i spokoju.
— Taką już naturę mam wesołą powierzchu. Zresztą książę tych czasów nie widział i różnych w Holszy przewrotów. Przyjechał zaś teraz książę na gotowe. Żeby książę wtedy był, może inaczejby się stało.
— Bardzo być może. Wstręt mam do zmian jakichkolwiek. Najlepiejby zaś było, gdybym tu nigdy