Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie stało, gospodyni, głowy, opieki dla Gabryni. Ożeniłem się.
— Więc pan u siebie teraz rządzi?
— Potrosze! U żony też majątek obdłużony, starzy rodzice i drobne rodzeństwo. Oddali mi to w zarząd. Sędzią też jestem honorowym i ludziom ile mogę służę. Mało w domu bawię. Tam mi Gabrynia, siostra, pomaga.
— I żona? — spytał zaciekawiony książę.
— Żona słabowita i nie nawykła do pracy. Robi ona co może — poprawił się zaraz.
— A kuzynka pańska szczęśliwa? Spokojna?
— Boże broń, żeby do niej się nieszczęście dostało; a spokoju, toćbym go dla niej całą krwią kupił!
— Tak pan jej płaci za zdradę?
— A tak — z promiennym uśmiechem odparł. — Kiedy sobie innego wybrała, tom jej rzekł: «Nie płacz, Maryniu i nie wyrzucaj sobie — mnie. Żlebym cię kochał, gdybym się nie przemógł. Serce swoje oddasz innemu, ale szacunku i wiary nigdy mi nie odbierzesz. Inaczej się roiło — ano, rodzonym bratem ci będę». I tak zostało — i zostanie, da Bóg, do końca.
Książę wstał i dłoń do niego wyciągnął.
— Panie Grzymała — rzekł poważnie — pan jesteś pierwszym szlachetnym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem. Myślałem, że w legendach tylko są bohaterowie.
Grzymała poczerwieniał zawstydzony. Po co on mówił to wszystko tak obcesowo i otwarcie, jakby kolegami byli. Komu? Holszańskiemu księciu!
— Książę żartuje — odparł zmieszany.