Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bez zarzutu grzeczny, uprzedzający jej życzenia, o ile szło o towarzyskie obowiązki, poza tem ani na krok się nie posuwał. Zarzucany dwuznacznikami, drażniony, osypywany względami, na jedną chwilę nie zmienił swej taktyki, swego wyrazu, sposobu postępowania.
Księżna w tej grze niebezpiecznej grzęzła bardziej, niż było jej pierwotnym zamiarem; zapominała się niekiedy aż do gwałtownych wybuchów; pozostawszy samą, żałobę szarpała na sobie. On, pozostawszy sam, na myśl o niej, wstrząsał się nerwowo i wyrzucał precz za okno kwiaty, które całowała ofiarując.
Bezwątpienia on był jej mistrzem w sztuce panowania nad sobą.
Przy owem południowem śniadaniu panie rozmawiały przeważnie o wyprawie Izy i o rychłym wyjeździe; debatowano z całem przejęciem o ilości strojów i klejnotów, o wizytach do przyjęcia i oddania, o poślubnej podróży nowożeńców.
Często bardzo wyraźnie napomykano o księżniczce Caraman-Capet i spodziewanem drugiem małżeństwie. Z dzienników wyczytywano wiadomości high-life’u, odbierano i wysyłano wonne listy do znajomych różnej narodowości — najwięcej jednak narzekano na kraj i brak stosownego towarzystwa.
Jeden sąsiad, Maszkowski, prawie ciągle przesiadywał w Holszy; matka jego chora i oddana dewocji, nie bywała nigdzie. Czorbowiec Prońskich pełny panien na wydaniu, nie nęcił kobiet. Więcej nie było nikogo. Rozrzucone wkoło Holszy majątki i ziemie obsiadła zwykła szlachta, z którą przecie