Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do zemsty, alem tej łaski wroga syt był, jak topielec wody. Bezsilny byłem do walki i ogłuszony ciosem. Poszedłem jednak do Burskiego, oznajmiając że zabiorę siostrę; sprzeciwiał się temu. Wygodna mu była taka pracownica bezpłatna. Tedy mu rzekłem:
— Zabrał nam pan ojca i dobre imię, i fundusz, i stanowisko. Dziewczyna się wypłaciła za chleb, ja sobie zdobyłem sam stanowisko. Czas i jej o bycie pomyśleć. Pójdziemy sobie stąd, a pana niech Bóg sądzi.
Skoczył do mnie jak zwierz, miotał się, pluł. Alem ja i do kłótni nieskory, wyszedłem. Zabrałem Walkę i zamiast z żoną, wróciłem z nią do Warszawy.
Od tej pory zaczęły się też biedy moje. Nie zastałem już miejsca w fabryce, poczyniono oszczędności, a wprędce potem i Antoś wyjechał. Biliśmy się z Walką jak ryby o lód. Ja chodziłem od fabryki do fabryki, szukając roboty; ona zarabiała szyciem. Półtora roku nam tak zeszło; a co było zapasu młodej siły i wiary, to nam ta nędza odebrała. W najgorszej chwili Burski przez młodego Wistyckiego zaproponował nam pomoc. Nie zechcieliśmy jej. Taka gorycz nas żarła, żebyśmy śmierci radzi byli, ale takiej pomocy za nic.
I znowu jakoś pod koniec lżej się zrobiło. Dostałem niezły zarobek na prowincji, u bogatego gospodarza-przemysłowca. Stawiałem mu tartaki i młyny, zebrałem trochę grosza, a Antoś mnie tutaj wzywał. Więc po naradzie z Walką postanowi-