Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wspomni, nigdy nie pomyśli, nie powie; ale też to kres jego młodości, uczuć, dobroci. Będzie taki jak ludzie, tu zrodzeni. Uważał pan? Oni się nigdy szczerze nie śmieją, nie bawią, nie szaleją bez wódki. Natura tutejsza gasi ludzkie fantazje i swawole. Maszyny wszyscy!
— To też nie dziwię się Zdanowskiemu, że się rozpił, ani nawet Rudnickiemu, że się chce z Sybiraczką żenić. Samego siebie się lękam.
— A czemuż do pana narzeczona nie przyjedzie? We dwoje, sądzę, lżej znosić.
— Czy ja ją chociaż żywą zastanę za powrotem? Pisze mi siostra, że biedna kaszle i kaszle. Już to moje szczęście! — i machnął ręką.
Panna Marja i Mrozowicki zajechali pod drugi szynk i rozmowa się urwała. Pora była obiadowa, więc panna Gostyńska rozłożyła na stole swe zapasy i prosiła go do posiłku.
Odmówił. Tedy poczęła nalegać usilnie i serdecznie, argumentując jak z chorym.
— Wszak pan z głodu siły straci i wiosny nie doczeka. To nierozsądnie. Gdy pan i fizycznie zachoruje, skąd pan zarobi na drogę? Trzeba jeść, trzeba się z apatji otrząsnąć!
Dotknęła jego ramienia, podając chleb i mięso.
Spojrzał na nią bezmiernie smutnemi oczami i jak dziecko usłuchał. Zjadł i wypił. Nie dając mu popaść w apatję, dała mu kasę do zrachowania, sama przeglądała księgę rachunkową.
Otrzeźwiał nieco, rozejrzał się po ludziach, nakarmił klacz. Nie dała mu myśleć o niebez-