Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piecznym przedmiocie; gdy ruszyli do trzeciego szynku, poczęła mu poddawać inne myśli.
— Za mało jest furmanić — mówiła. — Powinien pan czemś więcej się zająć. Szyszkin, ilekroć ojca widzi, zawsze o pana pyta. Dlaczego pan nie przyjął u niego posady?
— Nie chcę nikomu w drogę wchodzić, tem bardziej państwu.
— Nam? Niby panu Szumskiemu. O, temu uczyniłby pan tylko przysługę. Pozbawiony łatwych i dużych dochodów, zastanowiłby się, przestał tracić i szaleć. Za dobrze mu jest i dlatego boję się tej pomyślności. Zresztą pan Szumski jest człowiekiem uniwersalnym. On wszędzie ma karjerę. Jest prawnikiem z zawodu, kupcem z natchnienia, a technikiem z wypadku.
Antoni mimowoli się uśmiechnął.
— Natura wyborowa, wyższa, nie anima vilis — mruknął.
— Czy pan się obraził? — spytała.
— Ja? Na pana Szumskiego? Byłbym bardzo głupi, głupszy nawet, jak jemu się zdaje.
— Tak myślałam, że to pana nie dotknęło.
— To zwykły rzeczy porządek na świecie. Kto marny, biedny, samotny i zgnębiony, ten anima vilis dla doświadczeń bliźnich. Na Syberji jak i w Europie jedna zasada.
Zaciął konia i uśmiechając się, dodał:
— Przywykłem do tego. Robił na mnie próby los i ludzie. Twardą miałem szkołę i życie. Siostra moja, patrząc na to, mawiała: Antek, ty sobie wy-