Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzućcie go do rowu — wołał tymczasem Mitro i razem z towarzyszami zepchnął biednego chłopaka do rowu.
W tej chwili rozległ się w lesie przeraźliwy gwizd, to Rataj zwoływał swą gromadę. Cyganięta w jednej chwili rzuciły się w las i pobiegły w stronę obozu. Nad rowem płakała Zośka, a w dole zbity, w poszarpanem ubraniu leżał Jerzyk.
— O Boże, o Boże, oni go pewno zabili — płakała Zośka — Jerzyku, Jerzyku! odezwij się, czy ty aby żyjesz?
Słońce już zaszło i wieczorny mrok otulał ziemię, coraz ciemniej było i Zośkę coraz większy strach ogarniał. Co oni poczną sami?
— Zośka — zawołał Jerzyk z dołu — czy oni poszli?
Ucieszyła się dziewczynka i zapewniła, że nikogo niema.
— No to ja stąd wyjdę — rzekł chłopak i powoli zaczął się wdzierać do góry. Rów był wprawdzie głęboki, ale szczęściem suchy zupełnie. Nie było też w nim żadnych kamieni ani roślin, spadł chłopak na piasek, a choć go nabrał do oczu, ust i nosa, nic mu się złego nie stało. Zośka pomogła mu wydobyć się z rowu, potem otrzepała go z piasku, otarła mu oczy i twarz swoją chuściną i wtedy dopiero spostrzegła, że nie ma fartuszka z borówkami, zabranemi dla Azry. Pamiętała, że położyła go pod drzewem biegnąc na ratunek Jerzykowi. Obszukali zewszechstron, ale nigdzie i śladu.
— Pewno go Mitro zabrał — zawołała dziewczynka. — Widzisz, Jerzyku, jaki on niedobry.