Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zośka — szepnął Jerzyk — uciekajmy od tych Cyganów, źli są, ja ich się boję! Uciekajmy od nich.
— Ale gdzie? do kogo pójdziemy, Jerzyku? — zapytała.
— Ja nie wiem — odrzekł Jerzyk — ale uciekajmy.
Porwał Zośkę za rękę, pociągnął ją, i poczęli biec wzdłuż rowu.
Jak długu tak biegli sami nie wiedzieli, do lasu bali się wejść, tam było coraz ciemniej i tam byli cyganie, trzymali się więc wciąż brzegu rowu. Naraz zobaczyli przed sobą jakąś wysoką czarną postać.
— Strach idzie, strach! — zakrzyczała Zośka, ściskając Jerzyka za rękę, przypadli oboje do ziemi a tu strach złapał ich za ręce.
— Gdzieście byli i czemu na dany znak nie wróciliście do obozu? — pytał ich gniewnie Rataj.
Byli tak zastraszeni, że głosu wydobyć nie mogli. Rataj bić ich będzie pewno. A Cygan prowadził ich do ogniska. Azra wybiegła na spotkanie.
— Są — zawołała — ach co za szczęście!
— Masz ich, zabierz te szczeniaki — mówił stary, popychając dzieci ku córce — a wy pamiętajcie, jeśli mi jeszcze raz wyjdziecie z obozu i na dany znak nie wrócicie, to do krwi smagać będę. Żeby żadne z was nie śmiało dziś podejść do jadła. Marsz spać.
Azra podeszła do ojca chcąc go pieszczotą uspokoić, ale stary tak był zły, że i ją odsunął z gniewem.