Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, ale wszyscy iść nie mogą. Jeden pójdzie, a reszta będzie pilnować, czy skąd stróż nie idzie — rzekł Mitro i wskazując palcem na Jerzyka rzekł: — Ty pójdziesz, a spraw się dobrze i dużo jabłek przynieś.
Jerzyk spokojnie spojrzał na mówiącego i cofając się od rowu rzekł:
— Ja tam nie pójdę, to są cudze jabłka i ja ich rwać nie będę.
— Jakto — zawołał Mitro — nie pójdziesz, kiedy ja ci każę. Idź mi zaraz! — i mówiąc to skoczył ku Jerzykowi.
— Nie pójdę do cudzego ogrodu — powtórzył chłopak — nie jestem złodziejem.
— A ty głupi myślisz — wołał Mitro — że ja jestem złodziejem. Biorę, bo mi wolno. Cygan wolny jak ptak, wszędzie jest, kędy mu się podoba, i wszystko jego. I woda i las i łąki i wszystko co na ziemi jest, Cygan brać może. No idźże już raz, niedołęgo.
Jerzyk zawrócił do obozu.
Cyganięta krzyczeć zaczęły.
— Coś ty za jeden, że Mitry słuchać nie chcesz, ty jasny paniczu, grafie jaśnie wielmożny!
— Jak nie chcesz iść z dobrej woli, to ja cię zmuszę — wołał Mitro i silnem uderzeniem pięści w kark, rzucił Jerzyka na brzeg rowu. Cyganięta zawyły z radości i wszystkie razem rzuciły się na leżącego na ziemi chłopca.
— O la Boga! ratunku, pomocy! — zawołała Zośka, chwytając wpół najbliżej stojące koło siebie Cyganię. — Jerzyka zabiją! Jerzyka!