Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewno je lubi, a ona dla nas taka dobra, zawsze jak ma co dobrego, to nam daje. Jerzyk zgodził się chętnie i oboje pilnie zbierali jagody do fartuszka Zośki.
— Uf, jak ja się tych jagód najadłem, — rzekł Mitro, dziesięcioletni cyganek — aż mi zęby ścierpły i język boli. Wiecie, dość już tego, chodźmy lepiej dalej w las, może co lepszego znajdziemy.
Zgodzono się jednogłośnie i zapuszczono się dalej w głąb lasu, nic jednak lepszego od borówek nie było.
Pomimo to Mitro obstawał, by iść dalej, a nikomu nie było pilno do powrotu.
— Aha! widzicie, mówiłem, że coś lepszego znajdziemy — zawołał mały cyganek, który się o parę kroków naprzód od reszty dzieci wysunął. — Chodźcie prędko.
Zbiegły się dzieci na skraju lasu i zobaczywszy przed sobą śliczną jabłoń, pokrytą ponsowemi jabłkami. Parkanu i ogrodzenia nie było żadnego, tylko rów głęboki oddzielał las od sadu, za którym znowu widniały mieszkania ludzkie.
— Ach, co za śliczne jabłka! — wołały dzieci.
— Widzicie, to ja wszystko odkryłem — mówił Mitro — ja was tu doprowadziłem i będę teraz waszym naczelnikiem. Dobrze?
— Dobrze, dobrze! — wołały cyganięta.
— Doskonale — mówił dalej Mitro — jabłka są śliczne i smaczne, trzeba je tylko dostać.
— O, wielka rzecz! — zawołał drugi cyganek — przejść przez rów nietrudno, a zerwać jabłka jeszcze łatwiej. Raz, dwa to się zrobi.