Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obaj mężczyźni wzruszyli ramionami i odeszli do wozu. Jerzyk usiadł przy matce, a Maciejowa zajęła się przyrządzeniem posiłku. Dziatwa uszczęśliwiona ze swobody rozbiegła się po polu, zbierano gałęzie i suche liście na ogień, bo matka zapowiedziała, że ugotuje wieczerzę, do której wszyscy wzdychali, bo od samego śniadania nikt nic nie jadł.
I Jerzyk był głodny, to też gdy go Maciejowa zawołała do ognia, poszedł chętnie i kwaśne mleko z kartoflami smakowało mu bardzo. Chleba zato nie tknął, choć go Maciejowa zachęcała. Bolała go głowa i senny był, to też za poradą swej opiekunki poszedł zaraz się położyć obok leżącej bez ruchu matki.
— Czemu mama tak nic się nie odzywa? — zapytał chłopczyk Maciejową. — Czemu ma tak zamknięte oczy?
— Nic jej nie będzie — uspokajała poczciwa kobieta. — Prześpi się spokojnie, wypocznie i będzie zdrowa.
Ale noc minęła, o świcie Maciej zaprzągł konia, trzeba było jechać dalej, a pani Żurawska leżała wciąż jak martwa, nie odzywała się wcale, nie jęczała, nie majaczyła, ale i oczu nie otwierała. Pani Maciejowa załamała ręce. A Maciej i ów obcy kiwali tylko głowami.
— Już jej nikt nic nie zrobi — rzekli obaj — ani Moskal ani Niemiec, może tu spokojnie ostać.
— A ja wam mówię — zawołała Maciejowa — że ona tylko naszczęt zesłabła. W drodze jej to minie.
— A cóż ty sobie myślisz — odezwał się mąż — że ja umarłych będę woził, czy co?