Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Popłakała się z nim i Maciejowa, a gdy się nieco uspokoił, zaczął opowiadać:
— Samochcąc na śmierć się wydała. Jakem tylko zasłyszał, że te potępieńcy tu idą, zaraz mówiłem: — Maryś uciekajmy. — Ani gadać nie dała. — Co ci w głowie, dom, ziemię rzucisz i pójdziesz na włóczęgę, na poniewierkę. Ani się ruszę. Jak mam umrzeć, to już tylko na swojej ziemi i w swoim kącie. — I tak się stało. Pochowałem ci ją dzisiaj raniutko, zabrałem Julkę i w świat, gdzie oczy poniosą. A ona tam została nieboga, na swojej ziemi.
Tak rozmawiając, dowlekli się ku zachodowi słońca do jakiejś bocznej drożyny. Opodal był niewielki lasek. Mężczyźni uradzili, że tu należy przenocować. Konia trzeba było nakarmić, a i sami zdrożeni się czuli.
Zawrócono pod drzewa i za chwilę dziatwa jak wróble skakała, świergocąc po lesie. Maciejowa chciała zostawić chorą na wozie, bała się dla niej nocnego chłodu.
Ale Maciej innego był zdania. Wyniósł przy pomocy nowego towarzysza podróży chorą i ułożono ją na pledzie pod drzewem.
Maciejowa podłożyła jej poduszkę pod głowę.
— Mnie się widzi — rzekł obcy chłop — że ta chudzina już jutra nie obaczy; i pocóżcie ją ze sobą brali w taką drogę?
— A no widzisz — odezwał się Maciej do żony — mówiłem ci przecie, ale jak się baba uprze...
— Cicho bądź, stary — krzyknęła kobieta — pamiętaj, że Bóg ma miłosierdzie tylko nad miłosiernymi.