Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Traciła świadomość tego, co się z nią działo i co ją otaczało.
Po drodze spotykano uciekających, ale Maciej przezornie, jak tylko wyjechali za miasto, skręcił z gościńca, wjechał na jakąś polską drogę, a potem bokiem, bez drogi, jechał polami nie zwracając uwagi na rżysko lub zasiane pole. — Gnał naprawdę w świat. W ten sposób odbił się od tej ciżby ludzi, co waliła wszelkiemi możliwemi drogami i pewniejszy był, że mu nikt konia i wozu nie zabierze. Od samego wyjazdu z domu tyle pożądliwych, zazdrosnych spojrzeń widział zwróconych na swego ślepego kasztanka.
Jadąc tak naprzełaj, nagnali podróżnego. Chłop był duży, silny, dźwigał na plecach węzeł z odzieżą i dziecko na ręku.
Zobaczywszy jadących skoczył do Macieja i prosił, by mu aby dziecko podwieźli. Niesposób było odmówić. Siadła więc dziewczynina trzyletnia na wóz, złożyła jasną głowinę na nogach chorej i usnęła jak ptaszek mały.
— A żony to nie macie? — zagadnęła Maciejowa.
Ściągnęły się brwi obcego. Skurcz bolesny przebiegł po twarzy.
— A juści, że nie mam, — rzekł twardo. — Wczoraj wyszła po wodę i już nie wróciła.
— Co mówicie! — zawołała kobieta — zginęła?
— Niemcy zastrzelili, znalazłem ją nad rzeką. Piersi miała przebite kulą karabinową. Psiakrewy te, bodaj z piekła nie wyszli — zaklął i ryknął płaczem.