Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba panią znieść — mówiła — bo słaba taka, że sama nie zejdzie.
— Wogóle nie wiem, czy nie lepiej będzie jak tu zostanie — rzekł chytrze chłop — słaba, a na wozie trzęsie się...
— Nie gadaj po próżnicy — zawołała żona — jużem ci powiedziała, że chrześcijańskiej duszy w tem mieście nieszczęsnem nie zostawią. Bierz i nieś. Ja chłopca wezmę.
Maciej nasunął czapkę na głowę i posłusznie wziął chorą w ramiona.
Za chwilę cała rodzina Macieja, składająca się z pięciorga dzieci, dwóch kur w klatce zamkniętych, kota w ramionach pyzatej Józki i Burka, którego ukrywał starannie Stefek, wyjeżdżała w świat małym drabiastym wózkiem. Na wozie wśród dziatwy leżała chora, a Jurek uszczęśliwiony nieznaną sobie podróżą usiadł na przedzie obok Stefka i pilnie wraz z nim zajęty był ukrywaniem psa.
Na wózku złożone było całe mienie rodziny, powiązane w węzły i tobołki. Właściciele szli oboje pieszo, bo już miejsca na wozie nie było i krzynki.
Maciej szedł markotny. Koń był słaby, rzeczy sporo, a tu mu baba wsadziła tę chorą i cudzego chłopaka.
Sprzeciwiać się jej jednak nie wiedział sposobu. Coby to pomogło? Ktoby ją przeparł? Zawdy na swojem postawi. A chora tymczasem zmęczona wysiłkiem i targana nielitośnem trzęsieniem skaczącego po kamieniach wózka, zesłabła zupełnie. Głowa bolała ją, powieki ciężyły.