Strona:Maria Konopnicka - Szkice.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

minacyjne ich punkty, a zatem widome skutki owych niewidomych podniet.
Na drodze mgła. Może mgła czasów, — rzecz zaczyna się od stworzenia świata — a może tuman duchów, wypełniających przestrzeń pożądaniem, wysiłkiem, nadzieją i męką. Ale to wszystko jest prawie-że niedotkliwem dla oka i ucha poety.
Już i tak wiele, że dosłyszał »brzęk jakiś, cichy, złoty brzęk lutni« prorockiej. Już i tak dziwo, iż dojrzał, iż »Wódz-posąg« walącej na Romę czerni nigdy i przed nikim nie cofa wzroku, »bo ma w czoło wrośnięte powieki«.
Ale takie bystre, dosadne, rozgarniające mrok czasów, prawdziwie epickie momenty są rzadkie.
Przeważnie dzieje się tak, że poeta spostrzega skroś mgły jakąś dziejową zmianę i woła: »Widzę!«
Widzenie wszakże owo nigdy jasnowidztwem nie jest, do głębin zmiany nie dociera, stanowiąc raczej zapowiedź nowej dekoracyi na dziejowej scenie.
Co wszakże zadziwia, to, że mimo gęstych zmian owych dekoracyi, droga ciągnąca się