Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rynki, trąby, bębny, wymalowane panny w szychach i trykotach, króliki strzelające ze sztućców, małpy, papugi, wszystko, co tylko grosz z mieszka wyprowadzić może.
Wielka wyprawa nie trafia się codzień. A potem coby ludzie z pieniądzmi robili?
Po za budami tasy, owe to wązkie, pod przydaszkiem z płótna stragany, pełne pierników, orzechów, pękających z trzaskiem cukierków, suszonych owoców, pomarańcz. Oblężone to przez muchy i dzieci, oganiane, rozrywane, w ciągłem niebezpieczeństwie zwalenia się z misternie ułożonych stosów.
Ale i po drugiej stronie ulicy są piękne widoki.
Tam na długich żerdziach powiewają brunatne kaftany, spódnice »na trzy szwy«, co tu jest ostatnią, od wielkiej rewolucyi panującą modą, pończochy czerwone, chustki, fartuchy. Tam stoją kosze sabotów, kapeluszy, szlafmyc, i białych normandzkich czepeczków, tych »au vent« — zdecydowanie