Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chę zmatowane niebo, nie przestaje być pogodnem niebem.
Lekkie, dwukolne wózki krzyżują się z przechodniami, wioząc publikę z dalszych osad na zapowiedziane wielkie fajerwerki. Ale do fajerwerków dość daleko jeszcze. Ta blada jasność powietrza, przez którą prześwietlają jakieś srebrne głębie, jest jedną z najupartszych jasności nad morzem.
Chodzą tedy wszyscy wzdłuż wybrzeża, gdzie ustawiono Budy od starej tamy aż do Roches Noires.
Jest patrzeć na co.
Buda to razem i widowisko i jarmark i hazard. Coś podniecającego, coś, czego właśnie trzeba wracającym z wielkich milczeń i wielkich samot oceanowych bezkresów.
Karuzele, pajace, chuśtawki, kuglarze, tombole, kręcące się z kuszącym warkiem ruletki, holenderskie »tupje«, belgijskie »koniki«, pozłociste łódki, kata-