się z piskiem i tupotem po ubitej z gliny podłodze.
Smyrgnęły, gdym weszła, pod przycieś, a „stara“ podniosła głowę i wypatrzyła się na mnie zblakłemi oczyma.
— Nie pójdziecie to dziś na zaduszki? — powtórzyłam głośniej, wiedząc, że Mikołajka niedosłyszy nieco.
Rzuciła ramionami.
— A mnie co po zaduszkach? — rzekła. — Będzie tam i beze mnie gawronów dość...
— No, przecież pacierz zmówić, popatrzeć...
— Iii... Paciorek święty to ja i tu sobie, nie wymawiając Panu Jezusowi, odmówię; a patrzeć, na co ja ta będę? Jak się baby popiją, albo i chłopy?
Uderzyła energicznie nożykiem po głąbie, kilka liści opadło jej z kolan. Naraz westchnęła.
— Oj, widziałam ja, pani moja, zaduszki nie takie! — przemówiła po chwili. — Ale to nie tu, nie tu! Tam się to ono nawet inaczej nazywa. „Dady“ tam się nazywa, nie zaduszki. Już takie ludzie tam żyją, co wszystko inaczej nazywają.
Przysiadłam się do starej.
Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/94
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.