Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A szkielety pan widziałeś? — pyta ktoś chełpliwie.
Powszechne wzruszenie ramion: Któżby szkieletów nie widział? Wszyscy je widzieli. Więc opowiadacz chwycił się mnie jak deski zbawienia, gdy się okazało, że o „szkieletach” nic nie wiem.
Otóż przy niedawnych poszukiwaniach starożytności rzymskich na Gorgo, znaleziono w stwardniałych pokładach piasku doskonale zachowane szkielety olbrzymów ludzi, nie na ludzką miarę, co do których pochodzenia dotąd ani zgody, ani pewności niema.
— Jak to niema? — krzyknął ten, który gościńców rzymskich ślady na wyspie oglądał. — Każdy wie, że to są legioniści rzymscy, w jakiejś zapomnianej bitwie polegli, których, iż nie było czasu palić, piaskiem zagrzebano na prędce, a morze zrobiło resztę.
— Bardzo przepraszam! Bardzo przepraszam! — odparł zaperzony jegomość w okularach i żółtym fularze na szyi. — Nie żadni to legioniści, lecz Amonici, którzy się tu z gór przywlekli wtedy jeszcze, kiedy o Rzymie nikomu się nie śniło!
— Ale nie Amonici, panie! — wrzasnął urodzony Gorgończyk, trzęsąc rękoma, jakby się do bójki zabierał. — To byli zwyczajni sobie ludzie z owych czasów, kiedy win nie fałszowano, chleb pieczono dobry, mięso sprzedawano tanio i nie