Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

troszczono się o politykę! Ludzie tęgo jedli, tęgo pili, dobrze spali, i ot — skąd wyrosły olbrzymy!
Podniosły się głosy protestu, z całą żywością i z całem brio południowych sporów — i już wszyscy naraz mówić zaczęli, kiedy przeraźliwy świst puszczonej pary ogłuszył nas i dyskusyę przerwał.
— San Pietro d'Orio! — krzyknął sternik.
W tej chwili szarość powietrza przecierać się nieco zaczęła, a blade słońce posrebrzyło lekko na południe od Tajady sterczącą ławicę, która razem z wysepkami swojemi tworzy wpół złamany pierścień, obłękiem ku południu zwrócony, a na roścież burzom ku północy otwarty.
Ani szopy tu rybackiej, ani życia, ani pracy. Nie widać nawet pochyło sterczących kołów, ani poczerniałych piasków, śladu ognisk przygodnych i przygodnych wypoczynków rybaczych. Jedynym mieszkańcem tej pustki jest biały obelisk, drogowskaz żeglarzy, wzniesiony w miejscu, skąd wicher niegdyś kościół Ś-go Piotra razem z „Campanillą” w morze zmiótł. Cały ten wydmuch piaszczysty używa u mieszkańców lagun bardzo złej sławy; sławy tak złej niemal, jak kręcące swe wiry u cypla Istryi Quarnero, o którem marynarze mówią: „Gdy płyniesz na Quarnero, daj Bogu świeczkę raz, a dyabłu trzy razy.”
Tu kończy się Tajada, a zaczyna Banco d’Orio, kawał morza tak dobry, jak każdy inny, z tą tylko różnicą, że kiedy odpływ na bok fale zagarnie, wynurza się z pod nich potężna, tępa ławica, bę-