Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W sali koncertowej tymczasem profesor prawa międzynarodowego przy tutejszej wszechnicy, signor Cogliolo, wypowiada mowę na cześć pokoju i kongresów rozjemczych. W sali ścisk taki, że ledwo tchnąć można. Z całej też mowy niewiele co więcej było słychać nad wypowiadane podniesionym głosem wyrazy: „pace” i „arbitrato.”
Tymczasem hymn podawanej sobie przez idące kolejno orkiestry zaczął ucichać, rozpływać się, niknąć, a za nim rozwijały się, gasły i znikały ogniste skręty Fiaccolaty. Aż blaski i głosy, kolory i światła wnurzyły się, wsiąkły, rozpłynęły w ciszę i w cień nocy.
Ona to sama, w gwiaździstym swoim przepychu dokończyła obchodu wielkiego świętą pokoju, jedynego może, jakiego ziemia doczeka się kiedykolwiek.
Jeszcze słowo.
Koncert studencki odbył się nazajutrz wieczorem, dając cudzoziemcom sposobność poznania dwu osobliwości: pysznej sali pałacu niegdyś dożów i mistrza Mascagni’ego. Sala ogromna, dobremi freskami zdobna, z tarasem przez całą długość swoją otwartym wprost na szafir nieba, godną jest ze wszech miar widzenia. Co do mistrza, tego lepiej jest słyszeć, aniżeli widzieć. Jest on jakiś niezgrabny, kłania się bokiem, źle chodzi, a ubranie na nim wisi, jakby z łaski. Jego „Dansa erotica,” którą dyrygować