Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z lubością powiodła wzrokiem po obszernym salonie, w którym nie było ani jednego mebla współczesnego, a portrety prababek o wykwintnych rysach i prześlicznych rękach, oraz panów w senatorskich kołnierzach i bogatych deljach zdawały się mówić o wytwornej kulturze i zamożności całych pokoleń.
— Ubogo jest w stosunku do salonów mego bata i państwa gubernatorstwa gubernji jenisiejskiej.
— Zobaczysz, ciociu, że tak źle nie będzie. Lili kocha ciebie, mnie polubi z pewnością, z Jurkiem również się zaprzyjaźni i prędko przyzwyczai się do życia w dworku.
— Dałby Bóg, dałby Bóg!
— Przecież tam w Jenisiejsku, czy Krasnojarsku nie może być pięknie! Toć to kraina lodów i kajdaniarzy!
— Tak uogólniać przyrody gubernji jenisiejskiej nie można. Jest ona prawie tak rozległą jak Europa, więc i klimat ma dość różnorodny.
— Bądź co bądź jest kacapską i zimną!… Ach, co to będzie za rozkosz pokazać Lili naszą wiosnę, nasze lato, nasze kwiaty i nasze motyle!… Moja ciotuchno, niech ciocia nie odmawia!
— O odmowie nie myślę, nie odrzuca się propozycji brata, zamieszkałego na dalekiej obczyźnie, który godzi się na przykrą rozłąkę z jedyną córką, byle dać jej możność otrzymania wykształcenia w duchu narodowym.