Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— On tego nie pomyśli, panie Eugenjuszu. Jemu należy się ta pociecha za tyle ciosów, które go nawiedzały. A choć i materjalnie odtąd zajmie się panem, nie trzeba mu tego bronić, toć to będzie celem i szczęściem jego życia.
— Panie Eugenjuszu, niech pan się zaraz dziś zabiera z nami.
— Ależ nie mogę, tak…
— My mamy na drogę dla nas trzech.
— Pieniądze mam… tylko, że i obowiązki mam, więc odjechać tak nagle…
— Przecież nie na długo; jeden dzień — jutro może pan być zpowrotem. Pokaże się pan, przywita, pocieszy i wróci dla uporządkowania wszelkich spraw i zakończenia obowiązków.
— Nie namyślajcie się, decydujcie odrazu.
— Pojedziemy karetką! — wykrzyknął Elek z dziecinną radością.
Dla znużonych i zdenerwowanych nocną podróżą z przygodami, żydowska, brudna, rozklekotana karetka wydawała się pozłocistym zaprzęgiem z tysiąca i jednej nocy.

∗                ∗

Było pięć minut przed dziesiątą, zatem sień zastaliśmy jeszcze otwartą, gdy wraz z Geniem zajechaliśmy przed dom p. Turzyńskiego.
Wiktor otworzył mam drzwi, trochę wystraszony.