Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale powoli, systematycznie przeżerały jego nerwy, w których tlała młoda dusza, zamieniona w smutne popielisko!
Nagle zadrżał. Henryk, który od kilku chwil szukał czegoś w walizce, wydobył z niej rewolwer.
Był małego kalibru, wykwintny, najnowszej konstrukcji.
Kilku susami znalazł się Tadeusz przy oknie. W chwili jednak, gdy miał szarpnąć za ramę, Henryk opuścił rewolwer, włożył do futerału i schował zpowrotem do walizki.
— Bogu dzięki! jeszcze nie dzisiaj! — szepnął Tadeusz i chyłkiem zbiegł z tarasu. Nie oddalił się jednak, przysłonięty tylko pobliskiemi krzakami, obserwował dalej.
Henryk przeciągnął się jak człowiek bardzo z nużony i wyszedł na taras; zasiadłszy w głębokim, trzcinowym fotelu, zdawał się drzemać.
— Licho nadało z takim warjatem — szeptał tymczasem Tadeusz — gotów tak przesiedzieć do rana, a ja drugi warjat marznę tu na rosie i nie mam dość charakteru, żeby powiedzieć sobie, że kto odłożył rewolwer przed chwilą, ktoś co ma dwadzieścia trzy lata, poczeka przynajmniej dwadzieścia cztery godzin, żeby ująć go powtórnie w samobójczym zamiarze.
Na ten argument wzruszył ramionami, zrobił zwrot energiczny i ruszył w stronę ulicy, przy której mieszkał. Ledwo jednak hotel Hungarja zniknął mu na zakręcie, zawrócił i za kilka chwil