Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A mnie mróz chodzi po kościach.
— To chodźmy stąd.
— Przeciwnie, ta trwoga jest mi rozkoszną, budzi z martwoty codziennego życia.
— Co za niezdrowy paradoks!
— Czyż nie uważasz, że uczucie, choćby ujemne, choćby bolesne jest lepszem od tego głuchego, martwego bólu, który jak dokuczliwy robak toczy naszą duszę przez lata, lata całe.
— Przyznam ci się, że tak niewygodny gość nie przebywał nigdy w skromnym pawilonie mego wewnętrznego ja, więc nie umiem zdobyć się na porównanie.
— Jakto, ty nie wiesz, co to moralne cierpienie?
— I owszem, jeśli moralnym nazwać można ten ból serdeczny, naturalny, jakiego doznaje się na widok cierpień lub niedostatku najdroższych osób, albo poczucia płótna w kieszeni przy perspektywie dużych wydatków w niedalekiej przyszłości. Te smutki mają podstawę materjalną, ale, ręczę ci, że bardzo uciskają naszą moralną istotę.
— Szczęśliwy, jeśli tylko takich cierpień zaznałeś, bo te są najłatwiejsze do usunięcia.
— Mówisz, jak przystoi na bogatego burżuja, któremu wystarcza w takim wypadku napisać czek do banku.
— Gdybyś znał moje cierpienia!
— Ja je znam!…
— Znasz?