Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skądbyś wziął wtedy na szampan! Jak jeszcze z rok pokwękam, jak jeszcze raz będę musiała być w Trenczynie, to wydobędziesz ostatnie pieniądze z banku.
— Ale zarobię nowe.
— Aż tyle, żeby odłożyć?
— Poco mamy się kłopotać tem, co będzie za trzy lata. Lepiej niech ciocia schowa szklankę do torebki, wesprze się na mojem ramieniu i przejdziemy się do altanki, w której siedzieliśmy wczoraj o zachodzie słońca.
— Skąd taki śliczny widok na ruiny zamku?
— Tak…
— A dobrze. Tylko, że to ciebie męczy prowadzić mnie tak daleko, wiszę ci u ramienia, jak worek obroku.
— Prawda, że ciocia niewiele cięższa od worka obroku!
Wsparta na jego ramieniu i lasce, z trudem wlokła panna Aniela zartretyzmowane nogi aż ku altance na wzgórzu, skąd pyszny roztaczał się widok na winnicę, rzekę i górę zamkową. Ławeczka nie była zajęta, Tadzio położył na niej szal panny Anieli, złożony w kilkoro, na którym zasiadła chora i wydobyła robótkę z woreczka, zrobionego z perkalowej chustki, w którym znajdowały się przeróżne przedmioty, mające na celu rozpędzenie nudy, gdy na cały dzień wychodziła »na wody«.