Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

smutną rzeczywistość. Gromadka ludzi stała, gapiąc się na to, a kilku uliczników rozgrzebywało popalone śmiecie, pozostałe po wyrzuconych oknami palących się meblach.
Właśnie nadszedł stróż, wypędzając z wielkim krzykiem nieproszonych gości poza bramę, złamaną wczoraj przez wpadającą straż.
— Panie Franciszku, — zapytał Tadzio — gdzie Henio?
— Państwo z Heniem w hotelu… w Bristolu.
— Henia bardzo boli ręka?
— Nie wiem.
— Tutaj duża strata?
— Nie za duża na takich burżujów, co na złocie siedzą!
Stanął przed bramą i zaczął rozmowę ze ślusarzem, który przyszedł ją naprawiać.
Tadzio wrócił do domu i przez tydzień po kilka razy dziennie biegał w stronę Brystolu, w nadziei spotkania Henia, zawsze nieziszczonej.
Pewnego dnia, powróciwszy ze szkoły, został powitany przez bardzo rozpromienioną matkę.
— Szczęście cię spotkało, Tadzik.... Był tu jakiś pan od radcostwa i przyniósł ci książeczkę na tysiąc rubli.
— To chyba w złotej okładce, kiedy tyle kosztuje! Czy z obr…
— Et głupi jesteś! ta książeczka ot taka…
— To kajecik rachunkowy!