Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tłumiąc w ten sposób ogień, przyczem wyciągnął omdlewającego z przerażenia do drugiego pokoju, porwał buciki i ubranie z przed łóżka, a palto z wieszadła i skoczył do zemdlonego, wlokąc go resztkami sił aż do przedpokoju. Tu ubrał go pośpiesznie, podczas gdy do płonącego pokoju wtargnął już i stróż i kilku ludzi z ulicy, w popłochu wyrzucając meble do ogrodu.
Straż spełniała swe ratownicze dzieło, gdy na ganku pałacyku ukazał się Tadzio, prowadząc napół żywego z przerażenia Henia.
Wyszli na ulicę.
— Skąd ten pożar tak nagle? — pytał drżący Henio.
— A no waćpan zapalił sobie papierosika i usnął z nim. Od papierosika zapaliły się widocznie koronki przy podpięciu u kołdry, którą niebawem objęły płomienie wraz z rękawem u twej koszuli.
— A ja spałem?
— Spałeś jak suseł.
— Ja mam chyba poparzoną rękę; bardzo mnie boli.
— Zaraz się przekonamy w aptece. Widzisz, kawalerze, jakie to bywają skutki palenia papierosów.
— Ale bo ja się tak strasznie nudziłem… mademoiselle wyprawiła mnie do łóżka już o pół do ósmej.... Ale skąd ty się tam wziąłeś raptem, żeby mnie uratować?… Czyś ty mój anioł stróż?