Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poznawszy drogę z Solca w Aleje, zatrzymując się na rogach ulic i bardzo uważnie rozglądając się, czy nie nadjeżdża skąd dorożka. Henia cieszyły te odwiedziny, a słysząc od niani, że mogą mu być odjęte, nie zdradzał się słówkiem przed kimkolwiek z domowników. Przeciwnie, pragnąc obdarzać przyjaciela zabawkami i przysmakami, coraz udatniejsze wymyślał kłamstwa o zgubionych zabawkach, o brzydkim chłopcu, co mu porwał piłkę, gdy się daleko potoczyła, o dozorcy ogrodu, co pewnie zabrał pozostawiony na ławce wagonik. I coraz częściej ściągał przysmaki z kredensu i ze stołu, choć tego nigdy nie robił dla siebie.
Tadzio odwzajemniał się za hojność Henia, odkrywając mu nowe zabawki, wśród jego własnych cacek i w ogrodzie. Nauczył go paść muchami żółwia, który okazał się przytem bardzo zabawnym, a nie ciężkim ospaluchem, za jakiego uchodził dotychczas. Wpuścił parę żabek do akwarjum i ułożył na powierzchni szerokie liście, któremi posługiwały się one jak tratwami. Z drewnianego domeczku i kółka od zepsutego wózka zrobił młyn, którego koło obracało się, puszczane w ruch przez wodotrysk. Uprząż z konia na biegunach założył na Flirta, ładnego foksterjera, który biegał z trzymającymi lejce chłopczykami, skacząc i naszczekujac. Gdy Henio dostał małą straż ogniową z beczką, sikawką i wysuwaną drabiną, Tadzio przyniósł kilkanaście pustych pudełeczek