Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od zapałek i papierosów, ułożył je na blaszanem wieczku od kubełka w dwa rzędy, jako domy na ulicy, a potem podpalił z jednego końca. Toż to była radość, gdy trzeba było sprowadzić straż do prawdziwego pożaru! — opłaciło się Tadziowi dostać klapsa od matki za wymyślanie »głupich zabaw.«
Henio zachwycał się pomysłami Tadzia i bawił się właściwie tylko przez te dwie godziny dziennie.
Wszystko jednak ma swój koniec.
Pewnego dnia, o godzinie ledwie dziesiątej, rozległ się w głębi ogrodu głos Olesi pokojówki:
— Stefka! Stefka!
Niania porwała się z miejsca i biegła co tchu, aby nie dać pokojowej dotrzeć do miejsca, w którem dzieci bawiły się ładowaniem piasku na malutkie wagoniki.
— Chodź do pani! — zawołała Olesia, ujrzawszy ją zdaleka, i odbiegła.
Stefa zmierzała do sypialni pewna, że zastanie panią jeszcze w łóżku, gdy spostrzegła ją w drzwiach przedpokoju w bogatym szlafroku i czepeczku koronkowym na nieufryzowanych włosach.
— Stefko, — rzekła — wybierz białe ubranka Henia, Karol idzie do miasta, to odniesie je do pralni chemicznej.
— Dobrze, proszę jaśnie pani, tylko wrócę na chwilkę do ogrodu, bo tam Henio… sam…
— Ja tam idę — odrzekła pani radczyni.