Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem upragnieniem, że biednej matce nie może wyjść z gardła:
— Nie ruszaj Tadziu, to Henia.
Wyręczyła ją w tem Augustowa.
— Tadzik niegrzeczny, wszystko chce brać w rękę, a to paniczkowe.
Ja tylto dotne laz.
I prosi tak błagalnym wzrokiem, że Stefa, rzuciwszy okiem na Henia, jakby chciała go przeprosić za tę samowolę, składa na wyciągniętych rękach dziecka czerwoną taśmę z dzwonkami.
— Ale tylko na chwilkę — zastrzega — tylko chwilkę.
Tadzio wziął lejce, podniósł je do uszka, zadzwonił nad niem kilka razy, potem pocałował je i oddał matce, grzecznie, jak przystało na dobre dziecko.
A w sercu Henia po raz pierwszy rodzi się pragnienie ucieszenia kogoś, złożenia daru, oddania tego, co mu było bardzo miłem dotychczas.
— Niech niania da!
Bierze czerwone lejce i zwraca Tadziowi.
— Weź!…
Mode sie jesie bawić?
— Baw się, to twoje…
— Heniu, babunia może nie pozwoli oddać ci tych lejcy — robi uwagę niania.
— Ja chcę, żeby on wziął.
— Heniu, babunia nie pozwała żebyś…