Przejdź do zawartości

Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tadzik już go pochwycił.
— To dla mnie? — pyta, patrząc proszącemi oczyma, jakby błagał o twierdzącą odpowiedź.
— Nie, syneczku, to Henia.
Tadzio ściągnął buzię w podkówkę.
— A balon mój? — pyta, wskazując na ogromną piłkę.
— Nie, Tadzinku, te wszystkie zabawki są paniczka — odzywa się Augustowa, która przyśpieszywszy kroku, przybyła zadyszana za chłopcem, co się jej wyrwał z rąk, biegnąc pędem naprzeciw matki.
— Dla mnie nic? — pyta Tadzio i ma minkę bardzo smutną.
Stefie ścisnęło się serce.
— Ja mam w domu trąbkę dla ciebie.
Daj tlombke, bede glal.
— Trąbka zepsuta, ale w nią można dmuchać…
Daj, bede dmuchal.
Henio przez ten czas stoi trochę na boku, spogląda nieufnie na Tadzia; ma ubranko sprane, niezdecydowanego koloru i buciki ze startemi końcami, ale twarzyczkę wesołą i bardzo miłą. Henio zdziwiony jest, że Tadzio tak łatwo rezygnuje z zabawek, o które prosi, i że wogóle mu odmawiają.
Stefę nie dziwi to, ale bardzo smuci. Żałuje, że nie schowała czerwonych lejcy z dzwoniącemi kulkami, bo Tadzio wyciągnął do nich ręce z ta-